Lubię leczo mojej mamy. Zwłaszcza to, które robi wczesną jesienią. Nie ma powtarzalnej receptury, więc smak zmienia się w obrębie lata odpowiednio do dostępnych warzyw, ich dojrzałości i aromatów. Dzisiaj na przykład przyniosła kubełek starych ogórków z działki. Były opasłe i mięsiste, wyrośnięte, jak kabaczki. Były bardzo -prze, przerośnięte i przebarwione, były tak -prze, że niemal straciły swój ogórkowy fason stając się czymś zupełnie innym - prawie dyniowatym i niezdolnym do spełniania funkcji właściwych ogórkom. Zgodnie stwierdziłyśmy, że ni nadają się do lemoniady ani na mizerię przez lekko kwaskowy smak i z pożółkłą, szorstką skórę. Dlatego obrała i je skroiła w grubą kostkę, wycinając gąbczasty miąższ z nasionami prawie tak grubymi, jak w kabaczkach. Wrzuciła je razem z cukinią, cebulą i garścią pomidorów do rondla, doprawiając i zaklinając po swojemu, jak prawdziwa starucha-wiedźma. Wyszło pysznie. I ta struktura gotowanych ogórków... Są beznadziejne w swojej roli, ale bezkonkurencyjnie oddają smak tego, co zaczęły przypominać.
wtorek, 30 sierpnia 2016
Ogórki
Lubię leczo mojej mamy. Zwłaszcza to, które robi wczesną jesienią. Nie ma powtarzalnej receptury, więc smak zmienia się w obrębie lata odpowiednio do dostępnych warzyw, ich dojrzałości i aromatów. Dzisiaj na przykład przyniosła kubełek starych ogórków z działki. Były opasłe i mięsiste, wyrośnięte, jak kabaczki. Były bardzo -prze, przerośnięte i przebarwione, były tak -prze, że niemal straciły swój ogórkowy fason stając się czymś zupełnie innym - prawie dyniowatym i niezdolnym do spełniania funkcji właściwych ogórkom. Zgodnie stwierdziłyśmy, że ni nadają się do lemoniady ani na mizerię przez lekko kwaskowy smak i z pożółkłą, szorstką skórę. Dlatego obrała i je skroiła w grubą kostkę, wycinając gąbczasty miąższ z nasionami prawie tak grubymi, jak w kabaczkach. Wrzuciła je razem z cukinią, cebulą i garścią pomidorów do rondla, doprawiając i zaklinając po swojemu, jak prawdziwa starucha-wiedźma. Wyszło pysznie. I ta struktura gotowanych ogórków... Są beznadziejne w swojej roli, ale bezkonkurencyjnie oddają smak tego, co zaczęły przypominać.
piątek, 19 sierpnia 2016
Zielenią łypnęło na mnie oko
świata, kiedy odsłoniłam żaluzje. To dziwne, mieszkam tu tak
długo, a nie zwróciłam uwagi, że tu, och tak!, tu naprawdę są
drzewa. Sięgają do dachu budynku z naprzeciwka. Zwykle odsłaniam
żaluzje i c o ś robię. Nie sięgam na zewnątrz, porządkuję
albo wikłam to co w środku. Ale te pełnie działają p o b u d z
a j ą c o. Bieganie o trzeciej nad ranem nie jest już niczym
niezwykłym. Tylko mięśnie ud dają mi znać, że nieco od tego już
odwykły. W każdym razie czegoś brak. Mam wilcze zapędy. Coś się
musiało wydarzyć, że w rybie budzi się wilczek.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
© Qinni.